Do obszernej walizki o
pomarańczowej barwie wrzuciłam z impetem ciepłą kamizelkę na kożuchu, którą
kupiła mi na mikołaja mama. Bagaż był niemal pełny, a ja nadal przekopywałam
szafę w poszukiwaniu zimowych ciuchów, nadających się na wyjazd w góry. Razem z
paczką wyjeżdżaliśmy na święta do Włoch, co umożliwiała spora sumka na wspólnym
koncie piątki z jej członków, stanowiącej jednocześnie wszystkich
przedstawicieli płci męskiej. Tworzyli oni bowiem rozchwytywany przez ostatnie
miesiące zespół One Direction.
-
Alexandra przyszła – usłyszałam z parteru głos ojca, a już po chwili głośny
trzask drzwi frontowych.
Nie minęła minuta, kiedy w drzwiach mojego pokoju pojawiła się zmachana
farbowana blondynka z czerwonymi od mrozu policzkami oraz świecącymi się z
ekscytacji oczami.
-
Czy twój tata kiedyś nauczy się, że nienawidzę pełnego imienia? – rzuciła,
zdejmując z ramion jasnoniebieską kurtkę razem z usłanym w kwiatowe wzory szalikiem.
-
Nie wiem, nie mam zamiaru z nim rozmawiać – oznajmiłam, ściągając z jej głowy
długą czapkę, śmiesznie nazywaną smerfetką.
Nałożyłam ją na swe jasne włosy, podchodząc do dużego stojącego lustra.
Zobaczyłam w nim zielonooką dziewczynę z niewielkim brzuchem, odstającym spod
fioletowego swetra.
-
Pokłóciłaś się z nim znowu? – zapytała Alex, co puściłam mimo uszu.
-
Jestem coraz grubsza – mruknęłam, dotykając rękami tłuszczu.
-
Ja też. To przez jedzeniowe zapędy Nialla. To się udziela!
Pokiwałam głową, przyznając
jej tym samym rację. Platynowowłosy uzupełniał swój żołądek nienaturalnie
często, co wbrew pozorom wcale nie odbijało się na jego sylwetce.
-
Rozumiesz, że kazał mi zostać w domu, bo Mitchell nie może nigdzie jechać przez
tą złamaną nogę? – wybuchłam, siadając obok przyjaciółki na pościelonym łóżku.
Spojrzała na mnie, wybałuszając oczy, jakby nie wiedziała jak
zareagować.
-
I tak jadę – dodałam. – To znaczy lecę.
Uśmiechnęłam się na samą myśl o nadchodzącej podróży prywatnym
samolotem, a następnie bitych dwóch tygodniach w osobistym domku wypoczynkowym
państwa Tomlinsonów, których syn był jednym z moich przyjaciół.
-
Wiesz, że nie jestem dobra w pocieszaniu, ale twój tata jest niesprawiedliwy.
Przecież wie jak długo na to czekałaś.
-
Taa – wymamrotałam, podczas gdy po pomieszczeniu rozległ się dźwięk melodii
charakterystycznej dla hitowej bajki ,,Scooby Doo’’ w wykonaniu chłopców z 1D.
Wzięłam do ręki leżący na szafce nocnej model telefonu BlackBerry, domyślając
się od kogo otrzymałam wiadomość.
-
Zaraz tu będą – poinformowałam, uśmiechając się do urządzenia.
-
Liam?
Kąciki ust Alex powędrowały ku górze, co mimowolnie odwzajemniłam na
myśl o moim chłopaku. Perfekcyjnie brązowe oczy, krótkie włosy o barwie
ciemnego blondu, szczupłe wspaniale wyrzeźbione ciało, szeroki uśmiech
zapierający dech w piersiach, nie wspominając o zaletach psychicznych, wszystko
na moją wyłączność. Trzema słowy Liam James Payne, ideał połowy dziewcząt na
półkuli ziemskiej, mój ideał.
-
Przyjedzie z Lou – powiedziałam, odpisując. – A jak tam Zayn?
-
Mam z nim tyle samo kontaktu, co ty, więc nic nowego.
-
Też piszesz z nim po nocach?
Jej niebieskie oczy zwróciły się ku mnie, a brwi uniosły się znacząco do
góry.
- No
przecież żartuję – zaśmiałam się.
Czarnowłosy Zayn Malik, czarujący wszystkich dookoła czekoladowymi
tęczówkami, był odwiecznym obiektem westchnień Alex. Niestety, wówczas wszystko
wskazywało na to, że dla niego jest ona tylko dobrą kumpelą. Nawet gdyby tak
nie było, nie zrobiłby pierwszego kroku w dążeniu do związku, nie należał do
tego typu facetów.
Nie zdążyłam poradzić jej by wzięła sprawy w swoje ręce, ponieważ mój
słuch zarejestrował dźwięk parkującego na podjeździe samochodu. Podbiegłam do
okna, a moim oczom ukazał się srebrny nissan.
Z miejsca kierowcy wysiadł szatyn z długą
grzywą w czarnym płaszczu, z drugiej strony Liam. Zastukałam knykciami w szybę,
zwracając na siebie uwagę tego drugiego. Pomachał mi z daleka, przystając przez
chwilę w miejscu.
-
Czasem ci zazdroszczę – rzekła moja towarzyszka w zamyśleniu.
-
Czego?
Z korytarza dobiegły nas donośne głosy nastolatków, którzy po chwili
wparowali do pomieszczenia. Ich miny wyrażały jedną wielką radość, do czego z
czasem przyzwyczajał się każdy, przebywający z nimi chociażby godzinę.
Bez zastanowienia podeszłam do ukochanego, zarzucając mu ręce na szyję.
Przyjął to z aprobatą, całując mnie delikatnie w usta. Zastygliśmy przez moment
w tej pozycji, co nie mogło ujść uwadze Louisa.
-
Zostawcie sobie te słodkości na później, bo jestem cholernie głodny. Przydałaby
się tu jakaś kieszeń Nialla, ewentualnie jego portfel.
Oderwałam się od Payne’a, kątem oka
zauważając jak do mnie mruga.
-
Jeżeli któryś z was zdoła to – wskazałam na wypchaną walizkę. – dopiąć, możemy
już ruszać – stwierdziłam.
-
Mi zabroniłeś brać zapasu marchewek, ale twoja dziewczyna może zabrać ze sobą
cały asortyment sklepu odzieżowego? – wyrzucił Liamowi szatyn, patrząc na
przedmiot z niesmakiem.
Na głównym lotnisku w Londynie czekała na nas reszta ekipy. Brązowowłosy
Harry Styles wyróżniający się burzą loków na głowie, zacięcie walczył z
suwakiem nowej kurtki narciarskiej, czemu z zabawą przyglądali się pozostali.
Tylko Niall Horan nie udzielał się towarzysko, molestując ogromną bagietkę
wypełnioną szynką oraz wylewającymi się pokładami musztardy.
Z podręcznym plecakiem na ramieniu dorównywałam kroku dzielnie
taszczącemu pakunki naszej dwójki Liamowi, obserwując ich z daleka.
-
Nie mówiliście, że Eleanor też leci – mruknęłam do niego, zauważając rozbawioną
brunetkę.
-
Lou postawił nas dziś przed faktem dokonanym – wyszeptał mi do ucha, by sam
zainteresowany tego nie dosłyszał, nie ukrywając swej niechęci do dziewczyny.
Przywitaliśmy się z gronem, niedługo potem ruszając ku odprawie.
Niewielki samolot z wymalowanym na czarno logiem zespołu czekał na nas na pasie
startowym. Bez problemu się do niego załadowaliśmy, siadając na dwuosobowych
miejscach. Skrzętnie dopilnowałam by Zayn przysiadł się do rzucającej mi wrogie
spojrzenia Alex.
-
Bawisz się w swatkę? – zaśmiał się Liam, kiedy wreszcie usiadłam obok niego
przy oknie, gdzie z chęcią mnie przepuścił.
-
Skoro sami nie potrafią, to trzeba im nieco pomóc – stwierdziłam, wplątując swe
palce w jego wyciągniętą dłoń.
-
Żeby tylko się to źle nie skończyło.
-
Nie wierzysz w moje możliwości?
Zmrużyłam oczy, mierząc go wzrokiem od dołu do góry. Blondyn nie
odpowiedział, zbliżając swą twarz do mojej na niebezpieczną odległość. Wpił się
w moje wargi, ramieniem przyciągając mnie do siebie.
-
To nie był dobry pomysł, aby zabierać ich oboje – powiedział przechodzący w
pobliżu Harry.
-
ZIEMNIAK! – wydarł się z tyłu Niall.
Wszyscy odwrócili się w jego stronę, po chwili wybuchając śmiechem.
-
Trzeba było zlikwidować tą ckliwą atmosferę – wyjaśnił chłopak, wywracając
oczami przy dwóch ostatnich słowach.
-
Ja tam i tak jestem zazdrosny o Lou – wymamrotał Styles, rzucając wrogie
spojrzenia towarzyszce Tomlinsona.
-
To będą zjawiskowe tygodnie – zauważyłam, uśmiechając się szeroko.
-
Na pewno – dodał Liam, nie odrywając ode mnie źrenic.
Nasza kwatera okazała się zbudowana z drewna w typowo górskim stylu.
Spadzisty dach, ściany wzniesione z szerokich bali. Wiele drzew iglastych, a
wszystko otoczone drewnianym płotem z desek, który pokrywała ogromna warstwa
śniegu. Pogoda nie szczędziła zimowych uroków, co zdecydowanie nam odpowiadało.
Ogromne góry zwane Alpami rozprzestrzeniały się gdzieś dookoła tak, że wydawać
się mogło, iż znajdujemy się w jakiejś dolinie.
-
Sąsiad obiecał rodzicom, że przyniesie do domu choinkę. Ma klucze, zagląda
czasem – powiedział Louis, kiedy wyciągaliśmy walizki z wynajętego samochodu.
-
Ale my stroimy? – upewniłam się.
Pokiwał głową, po czym wszyscy powędrowaliśmy zaśnieżoną ścieżką do
wnętrza domu. Niall zagadywał wesoło wszystkich po kolei, poruszając tematy, w
które wolałam głębiej nie wnikać. Z reguły starałam się unikać sytuacji, gdzie
musiałabym zapytać czy wziął dodatkowe pary majtek oprócz tych, które miał na
sobie.
-
Łaaał – rozległy się okrzyki podziwu dziewczyn, po przekroczeniu progu dębowych
drzwi.
Okazało się bowiem, że stoimy w przestronnym holu, prowadzącym od razu
do wielkiego salonu z telewizorem plazmowym, kilkoma kanapami oraz wyjściami na
kryty basen i werandę. Wszędzie przeważały jasne kolory; biel, beż. Dodawało to
wystrojowi eleganckiego charakteru. Pośrodku pomieszczenia, tuż przy stole do
bilardu, stała dumnie wysoka choinka, pachnąca z daleka żywicą. Nie minęła
minuta, a po pomieszczeniu rozległa się głośna muzyka. Rozejrzałam się
dokładnie, szukając jej źródła, kiedy przy niewielkiej wieży stereofonicznej
ujrzałam Malika.
-
Tak tu cicho – wyjaśnił, wzruszając ramionami.
Zdjęłam z ramion czarny płaszcz, podczas gdy reszta rozbiegła się po
całym budynku, najwyraźniej pragnąc obejrzeć go ze wszystkich możliwych stron.
Tylko Lou również na spokojnie ściągał ze stóp ciężkie buty, by za chwilę
schować je do niewielkiej półki, ukrytej pod schodami. Zrobił to również z
moimi kozakami, po czym bez słowa udał się do położonej na lewo kuchni.
Podążyłam za nim, skarpetami szurając po chłodnej powierzchni jasnych kafelek.
Ta część domu również została urządzona w nowoczesnym stylu. Wielki barek po
środku pomieszczenia zastępował zwykły stół, dookoła górowała czerń zmieszana z
bielą.
-
Napijesz się czegoś? – spytał, otwierając jedno ze skrzydeł drzwi wielkiej,
srebrnej lodówki.
Zaprzeczyłam ruchem głowy, usadawiając się na wysokim krześle, z którego
moje nogi zwisały swobodnie niczym u dziecka, posadzonego na blacie. Często
denerwował mnie niski wzrost, jakim niestety się odznaczałam. Wówczas jednak
Payne deklarował, że dla niego jest to słodkie, co oczywiście przekonywało mnie
do zapomnienia o tym małym uszczerbku mego ciała.
-
Strasznie tu ładnie – zauważyłam, wpatrując się w widok za oknem. Przedstawiał
on pokryte zaśnieżonym lasem Alpy, zapierające dech w piersiach.
-
Wiem – powiedział, uśmiechając się. Odczekałam aż upije spory łyk mleka prosto
z kartonu, zanim zadałam trapiące mnie pytanie.
-
Dlaczego Eleanor?
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, odkładając przedmiot.
-
Nie bardzo rozumiem.
-
Daj spokój, jeszcze trzy dni temu szlajała się po klubach z Carterem –
żachnęłam się, nie odrywając wzroku od jego zielonych tęczówek. Zmieszał się
niewątpliwie, zwlekając z odpowiedzią.
-
Było, minęło – wydusił w końcu. – Nie wiesz wszystkiego, Bonnie.
-
Więc mnie oświeć – mruknęłam, wywracając oczy ku niebu.
Nie zdążył jednak tego zrobić, gdyż z daleka doszedł nas szum rozmów, a
już niedługo w progu stanęła jego potencjalna dziewczyna. Westchnęłam głośno,
lustrując jej ubiór. Krótka spódniczka wydawała mi się przesadzona ze względu
na porę roku, pomimo grubych rajstop w ciemnym kolorze. Dekolt bluzki również
nie budził zaufania, a twarz pokryta makijażem co rusz wywoływała u mnie
zawistne odczucia. Nie potrafiłam jej polubić, nawet dla niego.
-
Słodko tutaj – zaszczebiotała, podchodząc do niego z szerokim uśmiechem.
Odwzajemnił go, obejmując jej wychudzone ramiona ręką. – Koniecznie musimy dziś
wypróbować ten basen.
-
Jutro trzeba wcześniej wstać, jeżeli chcemy iść na narty – zakomunikował ni
stąd, ni zowąd stojący tuż za mną Harry.
-
Znalazłem ozdoby choinkowe! – rozległ się krzyk Horana, a jego osoba już
niedługo znalazła się tuż przy Stylesie.
-
Choinka! – zawołałam, zrywając się z miejsca.
Całą grupą powędrowaliśmy do salonu, następnie wykładając z kartonowych
pudeł różnorakie bombki, świecące łańcuchy, krwistoczerwone kokardki. Również
wykonując tę czynność, próbowałam odnaleźć w grupie stłoczonych ludzi Liama, na
próżno. Nigdzie nie mogłam dostrzec jego sylwetki, czego winą wcale nie był
hałas robiony przez zgromadzonych, ani nawet ich przepychanki. Zawiesiwszy
śmiesznie trzymającego swój brązowy worek mikołaja na jednej z gałęzi,
oddaliłam się powoli, dbając o to, by nikt nie zauważył mej nieobecności. Udało
mi się to bez zarzutu, zważywszy na koncentrację wszystkich na świątecznym drzewku
oraz dokazywaniu między sobą. Alex właśnie paradowała ze złotym łańcuchem
zawiązanym wokół szyi, naśladując divę, podczas gdy wszyscy śmiali się do
rozpuku.
Ja natomiast na ślepo obrałam drogę po schodach, rozglądając się
dokładnie. Po ich pokonaniu znalazłam się w wielkim holu, oświetlonym przez
ogromne okno z prawej strony. Kremowy dywan, rozłożony na całej długości
podłogi, zachęcał swoją strukturą do położenia się na nim i odpoczynku. Dwa
ogrodowe fotele stały po przeciwnych stronach niewielkiego stoliczka, a ja nie
miałam pojęcia do czego są tam potrzebne. Z lewej strony zauważyłam długi
korytarz, na każdej możliwej ścianie widniały przynajmniej dwie pary drzwi. Po
krótkiej chwili zorientowałam się, że na niektórych z nich przyklejone są kartki
z naszymi imionami. Zayn, Harry, Alex, Eleanor, na końcu Bonnie. Tuż pod nim
ktoś dopisał markerem koślawe ,,Liam’’. Natomiast na tych naprzeciwko,
odznaczały się ślady po taśmie klejącej. To je otworzyłam najpierw, domyślając
się, iż były zarezerwowane dla blondyna. Typowo męski wystrój, zero przesady,
przewaga różnych odcieni granatu. Nie zatrzymywałam się tam na dłużej, chcąc
sprawdzić wygląd własnej sypialni.
Ściany pomalowane na cielisty róż, duża szafa, biurko, półki z
różnorodnymi dekoracjami, pięknie migoczące lampki na jednej ze ścian, ułożone
w słowo ,,Nadzieja’’, mała choinka w rogu, wielkie łoże na wprost wejścia, Liam
siedzący na nim po turecku, porozwieszane obrazy.. Wróć.
-
Liam?
-
Myślałem, że się już nie doczekam – uśmiechnął się do mnie zawadiacko,
wyciągając znacząco ramiona.
Oczywiście postąpiłam zgodnie z jego planem, chwilę później wtulając się
plecami w jego klatkę piersiową. Zaczął się bawić moimi powywijanymi po całym
dniu włosami, a cisza panująca w pokoju wbrew pozorom nie przeszkadzała żadnemu
z nas.
-
Nie chcesz do nich dołączyć? – zapytałam, starając się odwrócić głowę tak, by
zauważyć wyraz jego twarzy.
-
Tak jest lepiej – szepnął, zaraz całując mnie w usta.
Zmachani, zadyszani, mokrzy we wszystkich możliwych zakątkach ludzkiego
ciała, wracaliśmy do domku w wyborowym nastroju. Raz po raz, Louis i Alex,
jedyni zdolni jeszcze do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego, rzucali to w
siebie, to w resztę grupy zlepionymi kulkami śniegu. Mimo zmęczenia wszyscy
śmialiśmy się, potykając o własne nogi oraz niesione przez nas narty. Osobiście
opierałam się co jakiś czas na ramieniu Payne’a, powoli odczuwając znużenie.
Cały dzień spędzony na wjeżdżaniu górską kolejką na kolejne szczyty, a później
zjeżdżanie po kilkunastu centymetrach białego puchu, który teraz znajdował się
zarówno pod naszymi kombinezonami, jak i na nich, potrafił dać w kość.
-
Umieram z głodu – jęknął Horan.
-
Ja też – przyznała Eleanor, swoją energią nie dorównując Tomlinsonowi nawet w
jednej tysięcznej.
Kiedy wreszcie znaleźliśmy się w ciepłym wnętrzu mieszkania, wszyscy
odetchnęli z ulgą, pospiesznie zdejmując z zamarzniętych stóp przemoczone
obuwie. Nawet nie zdążyłam rozpiąć do końca kurtki, gdy reszta już biła się o
miejsca przy gorącym grzejniku. Zachichotałam pod nosem, zaraz słysząc donośny
głos gospodarza:
-
Kto ma ochotę na pizzę?
Całą siódemką podnieśliśmy ręce, wtórując sobie słowo ,,ja’’. Chłopak,
widząc naszą reakcję, złapał za telefon stacjonarny, przepisując numer z
jakiejś brązowej ulotki. Chwilę potem zaczęły się kłótnie jaki rodzaj zamówić.
Oczywiście odbywały się one na połączonej linii z pizzerią, więc, jak
wywnioskowaliśmy zgodnie z jego cienkiego głosu, nastolatek przyjmujący
zamówienia się nieźle obsłuchał. W końcu zdecydowaliśmy się na dwie egzotyczne
i jedną podstawową, z szynką i serem.
Tymczasem Niall buszował już po kuchennych szafkach, pochłaniając
wszystko, co mu się napatoczyło. Od paprykowych chipsów rozpoczynając, na
słoiku korniszonów kończąc. Wszystko to łączył, tworząc wyjątkowo wysoką
kanapkę. Właśnie posypywał solą sałatę, kiedy weszłam do środka po jakiś napój.
Rzuciłam zdziwione spojrzenie na wytwór jego kreatywności żywieniowej, co
skomentował zadowolony ze swojego dzieła:
- Wspaniała,
nie sądzisz?
-
Mam nadzieję, że smakuje choć w połowie tak, dobrze, jak wygląda – odrzekłam,
wymuszając grzeczny uśmiech. Zgodnie z prawdą robiło mi się niedobrze na sam
widok efektu jego burczenia w żołądku. Szybko złapałam butelkę Coca-Coli, stojącej
na kredensie, po czym wróciłam do salonu, gdzie wszyscy rozsiedli się wygodnie
na kanapach, oczy wlepiając w ekran plazmowego telewizora. Próbując im nie
przeszkodzić, przysiadłam na osobnym fotelu, odkręcając zakrętkę
półtoralitrowej butelki.
- Śnieżyca
zasypała całą Wielką Brytanię, angielskie sklepy są zamknięte do odwołania,
ulice sieją pustkami. Trudno spotkać śmiałka, zdolnego do wyjścia z domu –
komunikowała elegancko wymalowana szatynka, co jakiś czas poprawiając na nosie
swe prostokątne okulary. – Miejmy nadzieję, że wszyscy zdążyli kupić gwiazdkowe
prezenty kilka dni przed Bożym Narodzeniem.
-
Ale jaja! – krzyknął Harry, uderzając z radością w podłokietnik sofy.
Nagle nabrałam ochoty by zadzwonić do rodziców, dowiedzieć się czy wszystko
w porządku. Po ostatniej kłótni z ojcem, wolałam podarować te kilka minut
rozmowy mamie. W końcu to ona jest sama w obcym mieście. Jak wielokrotnie
powtarzała, jej szef był nienormalny. Wysyłać człowieka na delegację do Glasgow
zaledwie pięć dni przed Wigilią.
Wyjęłam z kieszeni dżinsów komórkę, zaraz
wyszukując jej numeru. Słuchałam cierpliwie ciągnących się niezliczoną ilość
czasu sygnałów, aż w końcu usłyszałam jej melodyjny głos.
-
Cześć Bonnie.
-
Hej, mamo – odezwałam się z uśmiechem, czując na sobie wzrok pozostałych.
Wstałam z miejsca, kierując się na niewielką, drewnianą werandę na tyłach domu.
Tam przysiadłam na huśtawce, opatulając się jednocześnie kocem w kratę.
Rodzicielka rozgadała się już na temat uroków miasta, co wywoływało u mnie rozbawienie.
Jej gadatliwość przekraczała wszelkie rozmiary. – Tutaj jest naprawdę fajnie,
dziś byliśmy na nartach – odpowiedziałam na jej pytanie. – A wiesz jak w domu?
– zapytałam, siląc się na zdawkowość.
-
Tata dzwonił rano, mówił, że okropne warunki pogodowe, przez co nie mógł
otworzyć warsztatu – wyjaśniła. – Choćby ktoś potrzebował mechanika, nie dałby
rady dojechać.
-
Rozumiem – mruknęłam. – A jak Mitchell?
-
Podobno lepiej.
Szklane drzwi rozsunęły się z charakterystycznym dźwiękiem ocierania o
framugę, a ja ujrzałam w nich twarz Liama. Ubrany w gruby sweter z wizerunkiem
reniferów, trzymał w rękach dwa kubki z niemal wylewającą się ciepłą czekoladą.
-
Okay, będę kończyła. Zadzwonię niedługo – rzuciłam pospiesznie.
-
Wiesz jak zakończyć rozmowę – zaśmiał się blondyn, przysiadając się obok mnie.
-
Odkąd to kradniesz Niallowi ciuchy? – mówiąc to, przechwyciłam zręcznie od
niego purpurowy kubek.
-
Odkąd zorientowałem się, że w mojej walizce nie ma nic cieplejszego od
błękitnej bluzy – burknął, wpatrując się w białą pianę u szczytu swej
czekolady.
Zaśmiałam się perliście, przyglądając mu się dokładnie. Jasne włosy jak
zwykle pozostawały w nieładzie, odstając we wszystkie możliwe strony świata.
Wbrew pozorom robiło to niesamowity efekt, dopełniający w zupełności jego
przenikliwe oczy. Wydawały się w nich błyszczeć wszelkie odcienie brązu,
przechodzącego delikatnie w czarną spojówkę. Magnetyzowały swoją egzystencją, a
jego spojrzenie potrafiło wyprawiać z moim ciałem zadziwiające rzeczy.
Lustrowałam dokładnie jego twarz, zatrzymując się na pełnych ustach, wręcz
wołających do pocałunku, zabawnej plamce na szyi, znaku rozpoznawczym. Kochałam
ją tak samo jak wszystkie inne szczegóły, bo należały właśnie do niego.
Odgarnęłam z czoła zagubiony kosmyk włosów, a kątem oka zauważyłam jakiś
brak na nadgarstku prawej dłoni. Bransoletka. Zaczęłam się rozglądać dookoła,
wyplątując się z kokonu koca.
-
Co jest? – spytał zmartwionym głosem Liam.
-
Bransoletka po babci, zgubiłam ją – powiedziałam zrozpaczonym głosem,
odkładając na parapet okna przyniesiony przez niego przedmiot.
Blondyn również zaczął mi pomagać w poszukiwaniach, klękając na chłodnym
drewnie i przeszukując jego powierzchnię. Ani się nie obejrzałam, kiedy z
triumfem wymalowanym na obliczu, podał mi zaginioną rzecz. Z ulgą wzięłam do
ręki złoto, chwilę później wybuchając gromkim śmiechem. Payne zmarszczył brwi,
najwyraźniej nie pojmując mojej reakcji.
-
Wyglądasz, jakbyś miał mi się oświadczyć – wydusiłam.
-
A przyjęłabyś mnie? – zapytał zdawkowo, wracając na huśtawkę.
-
Jasne, że nie – stwierdziłam całkiem poważnie, robiąc to samo.
-
Dlaczego?
-
Jestem za młoda – wzruszyłam ramionami. – Domowe obowiązki, ciąża, wychowywanie
dzieci, odpowiedzialność. Wyobrażasz sobie mnie w takiej roli? Już Bella miała
wyjść za Edwarda w ramach udowodnienia miłości, skończyło się oczywiście na
córce. To nie dla mnie, nie teraz – zdeklarowałam pewnie. W odpowiedni
otrzymałam jedynie mocny uścisk, nic więcej nie potrzebowałam.
-
Oglądacie Toy Story? – zawołał ze środka Nialler. Na te słowa, Liam zerwał się
jak poparzony, gnając w kierunku odtwarzacza DVD. Oczywiście ruszyłam za nim,
uśmiechając się na samą myśl o obsesji mojego chłopaka na punkcie Disneyowskich
bajek.
Wigilię postanowiliśmy spędzić w iście młodzieżowym klimacie. Każdy
zapodał propozycje swoich ulubionych świątecznych utworów, które spisaliśmy na
kartce. Styles obiecał zająć się ich ściągnięciem z Internetu za pomocą
przywiezionego laptopa. Nie obyło się bez żartobliwych komentarzy na temat
hackerstwa ze strony pozostałych. O jedzenie zadbaliśmy już przed południem,
pamiętając doskonale o tym, iż wszelkie lokale dwudziestego czwartego grudnia
pracują najdalej do czternastej. Daniem głównym okazał się zakupiony w
pobliskim miasteczku kurczak z rożna oraz kebab. Do tego zgrzewka niezdrowych,
gazowanych napoi, kilka piw w szklanych butelkach. Jedynym, co pozostało z
bożonarodzeniowej tradycji był leżący na szklanym stoliku opłatek. No i
oczywiście sterta prezentów posypanych igłami świerka. Opadały na nie
bezwiednie, a nikomu nie chciało się z tym czegoś zrobić.
-
Ja tam będę czekał na pierwszą gwiazdkę – zakomunikował Zayn, gdy na dworze
powoli się ściemniało.
-
Przecież nie obchodzisz tego święta – zauważyła zgodnie z prawdą Alex. Brunet
wyznawał islam, więc narodzenie Jezusa nic dla niego nie znaczyło.
-
Czy to powód, by pozbawić się takiej frajdy?
W odpowiedzi tylko uśmiechnęła się promiennie, co udzieliło się również
mnie.
-
Daj sobie spokój – mruknął mi ktoś nad uchem. Przez moment zaskoczenia,
wzdrygnęłam się momentalnie, jakby właśnie przyłapał mnie na karygodnym
uczynku.
-
Przecież perfekcyjnie do siebie pasują – burknęłam do Payne’a, zaraz oddalając
się z miską chipsów w rękach.
Podeszłam do przyjaciółki, chcąc jej doradzić w owej sprawie. Z ustami
pełnymi przekąsek zaczęłam ją namawiać, by uczestniczyła w oczekiwaniach
Malika. Patrzyła na mnie, jak na wariatkę, jednakże wcale mnie to nie odrażało.
Wiedziałam swoje i choćby po trupach, musiałam dojść do wyznaczonego przeze
mnie celu. Przy okazji uszczęśliwiając ich dwójkę.
-
Bonnie, oglądasz za dużo komedii romantycznych – powiedziała stanowczo Alex,
kręcąc sceptycznie głową.
-
Czepiaj się wiadra – prychnęłam zezłoszczona. – Chcę ci pomóc, ale skoro wolisz
już do końca życia gapić się na niego zza rogu, to powodzenia – syknęłam cicho,
po czym odeszłam od niej dumnym krokiem.
Wieczór mijał w wyjątkowo przyjemnej atmosferze. Nawet obecność
miziacjącej się z Lou Eleanor drażnił mnie trochę mniej niż wcześniej.
Delektowałam się powolną melodią płynącą z odtwarzacza, odczuwając obecność
moich najlepszych przyjaciół.
Po skonsumowanym posiłku, usiedliśmy
wszyscy na dywanie, tworząc okrąg. Niall wziął gitarę, jego miłość do grania
była porównywalna z tą do śpiewania. Ktoś wyłączył płytę w tym samym momencie,
gdy blondyn zaczął brzdąkać po cichu doskonale znane nam melodie. Na początku
rozpoznałam jedną z kolęd, lecz po chwili zmienił taktykę, przygrywając typowe
ballady o świętach Bożego Narodzenia. Chyba wszyscy domyślili się, iż zrobił to
ze względu na przyjaciela. Liam zaczął nucić poszczególne słowa, do czego
powoli przyłączała się reszta. Niedługo cały dom wypełnił się naszymi głosami,
choć osobiście starałam się nie zagłuszać swym piszczącym głosem, anielskich
dźwięków wydawanych przez chłopców.
Obudziłam się stosunkowo wcześnie, czując na swojej talii ciepłą dłoń
Liama. Słyszałam jego równomierny oddech, wprawiający w ruch moje rozpuszczone
włosy. Wyswobodziłam się ostrożnie z jego objęć, przeczesując włosy dłonią. W
białych figach i podkoszulce na ramiączkach podeszłam do komody, następnie
szukając w niej czegoś stosownego.
-
Bonnie – mruknął zaspanym głosem Liam.
-
Przepraszam, jeśli cię obudziłam – powiedziałam zmieszana, zagryzając dolną
wargę.
-
Nic nie szkodzi.
Jednym ruchem odgarnął kołdrę, ujawniając idealnie umięśnioną klatkę
piersiową oraz granatowe bokserki. Podszedł do mnie wolnym krokiem, zaraz
przytulając do siebie. Nosem wciągałam jego poranny zapach, rozkoszując się
jego delikatnością.
-
Chętnie wynajmę sprzątaczkę – zaczął, po czym pocałował mnie znacząco w szyję.
– Będę stosował prezerwatywy – kolejny pocałunek, tym razem tuż pod uchem. – Do
dzieci zatrudnimy opiekunkę – znów, w policzek. – Odpowiedzialności nie
oczekuję, masz być nadal niepoważna – teraz cmoknął moją powiekę, a ja z
ledwością koncentrowałam się na jego słowach. Wówczas zakończył swą wędrówkę po
moim ciele, klękając przede mną na jednym kolanie. – Wyjdziesz za mnie? –
zapytał, otwierając przede mną czerwone pudełeczko z pięknym, złotym
pierścionkiem z trzema diamencikami.
W oczach zaczęły mnie piec łzy, a w gardle powstała niemiła gula, przez
którą nie mogłam wymówić ani słowa. Pokiwałam tylko głową, słona ciecz zaczęła
spływać po moich policzkach. Payne starannie założył pierścionek na mój palec,
następnie całując mnie w usta. Uwiesiłam się na jego szyi, przypominając sobie
o jednej rzeczy.
-
Pod jednym warunkiem – wyszeptałam.
-
Hm? – wymruczał, delektując się chwilą.
-
Pomożesz mi wyswatać Zayna i Alex.
*
Najprawdopodobniej najdłuższy jedno-part
zarówno na tym blogu, jak i w mojej ‚karierze’. Podziwiam osoby, które przez to
przebrnęły :)
Jedna, drobna sprawa… Czytasz =
komentujesz. Nawet nie wiecie, ile daje te kilka słów, wystukanych na
klawiaturze.
Do zobaczenia za dwa tygodnie! x
Mary_Jo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz